Niektórzy marzą o podróży w niedostępne rejony świata, zwłaszcza w tereny polarne – inni po prostu działają, traktują marzenia jako cele z ustalonym terminem realizacji. Taką osobą jest Dagmara Bożek-Andryszczak.
To właśnie Dagmara będzie tą osobą, która wyjedzie z Polski w listopadzie 2019 r. – i zamieszka przez blisko 12 miesięcy w jednym z najbardziej niezwykłych miejsc na ziemi: w Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego. Nie dość tego, w gronie 9 osób, które będą zimować na stacji badawczej, pełnić będzie odpowiedzialną funkcję kierownika.
O tym, jak wygląda codzienność życia pod biegunami, o turystyce na Antarktydzie, esencji podróżowania, emocjach, lepieniu pierogów w Arktyce, o byciu inspiracją i przełamywaniu barier w postrzeganiu kobiet – a także o tym, jak przygotować się do wyjazdu na stację polarną… rozmawiam z polarnikiem, popularyzatorem naukowym, tłumaczem i podróżnikiem, czyli Dagmarą Bożek-Andryszczak.
W DRODZE DO DOMU POD BIEGUNEM
Dagmara, możemy na ostro?
Jasne!
Nienawidzę Cię!
???
Spędzisz rok w miejscu, które jest świętym Graalem dla wielu podróżników i turystów. Nie ukrywam, dla mnie również. Kurde, to Antarktyka!
(śmiech) Zapraszam w odwiedziny! W Polskiej Stacji Antarktycznej znajdziemy wolne miejsce dla gościa.
Wracajmy na ziemię. Tak naprawdę to nie wiem, od czego mam zacząć, ponieważ w momencie, w którym mieliśmy okazję ostatni raz rozmawiać, opowiadałaś o ekscytacji związanej z wydaną książką „Dom pod biegunem. Gorączka (ant)arktyczna”.
Po drodze były jeszcze Kolosy w Gdyni… Ale tak, praca nad książką to był dość ekscytujący okres. Chciałam pokazać to, jak wygląda codzienność mieszkania i pracy w takim miejscu jak stacja polarna. I tak się trochę śmieję z tą książką, bo ja obie stacje opisałam w bardzo równoważny sposób, mam takie wrażenie.
Oczywiście, każda jest inaczej ujęta, ale starałam się pokazać jedną stację i drugą w podobnej zawartości książki. Uważam, że są to dwa wspaniałe miejsca. Różne, ale w pewien sposób uzupełniające się.

No tak. Ale widzę, że ta gorączka arktyczno-antarktyczna, na którą zapadliście z mężem, jest kontynuowana. Stałaś się poważną Panią Kierownik, która szykuje się do wyjazdu w miejsce, gdzie już nie będzie taryfy ulgowej pod kątem patrzenia na Ciebie jako na uczestnika – tylko na osobę, która zarządza całością wyprawy.
Przyznam się szczerze, że to to była propozycja Instytutu Biochemii i Biofizyki Polskiej Akademii Nauk. Właściwie druga propozycja, bo w zeszłym roku dostałam ją po raz pierwszy.
Bycia kierownikiem?
Tak, ale wtedy nie był ten moment. Wtedy była książka, jak zauważyłeś, była ekscytacja związana z „Domem pod Biegunem”, były przygotowania okołopremierowe, więc też mnóstwo innych pomysłów. W tym roku propozycja pojawiła się ponownie – i trafiła w taki moment, że stwierdziłam: „Dlaczego nie? Warto spróbować!”. Doświadczenie z zimowania z obu polskich stacji położonych na obszarach polarnych jakieś mam…
Jesteś bardzo skromna, to nie jest „jakieś” doświadczenie, tylko razem z mężem jesteście jedynym małżeństwem, które miało okazję zimować i tu, i tu. Na „Hornsundzie” i na „Arctowskim”.
Używając pełnych nazw: Polska Stacja Polarna Hornsund im. Stanisława Siedleckiego oraz Polska Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego. Z jednej strony tak, masz rację, to duże doświadczenie – ale cały czas mam świadomość, że jest mnóstwo rzeczy, których nie wiem. I przyjdzie taki moment, że będę musiała zaufać ludziom, którzy mają większą wiedzę ode mnie w danych dziedzinach.
Czyli na przykład, jeżeli mam grupę techniczną – a nie jestem osobą techniczną, nie znam się na mechanice, nie znam się na elektronice – są to specjaliści, którzy doskonale wiedzą, co mają robić. I w takim przypadku będę musiała wierzyć, że swoją pracę zrobią po prostu dobrze. To dla mnie pewna nowość… ale myślę, że to jest tak naprawdę tylko kwestia budowania grupy.
Ludzie muszą mieć świadomość, że bez tego co potrafią, bez siebie nawzajem, nie są w stanie funkcjonować oddzielnie w takim miejscu.
Jesteśmy silni siłą naszej grupy, a nie siłą indywidualności?
Tak myślę, i tak to widzę.

KOBIECE RZĄDY?
Dobrze, zamąćmy nieco wodę, pierwszy granat w studnię: jedziesz tam z mężem. Pierwsza myśl, która przychodzi do głowy, gdy słyszymy, że małżeństwo z doświadczeniem polarnym wybiera się na zimowanie – i jedna z tych osób będzie kierownikiem całej wyprawy – jest taka, że to mężczyzna będzie kierownikiem. Tymczasem okazuje się, że będziecie tam razem, natomiast osobą pierwszą po Bogu będzie jednak kobieta, a nie mężczyzna. Ty.
Piotr jedzie jako elektronik-informatyk. U nas jest to akurat dość fajnie rozgraniczone, ponieważ mój mąż jest doskonałym specjalistą, elektronikiem, z doświadczeniem polarnym. Miał okazję sprawdzić się w wielu sytuacjach, jeżeli chodzi o naprawy różnego rodzaju sprzętu, z którymi nikt inny nie umiał sobie poradzić.
To jest coś, na czym Piotr może budować niezależne stanowisko.
Jasne, rozumiem. Ale nie boisz się, że tutaj może być źle odbierany fakt, że patrząc na podległość służbową, jednym z współpracowników na stacji polarnej będzie twój mąż? Inna sytuacja jest w momencie, w którym obydwoje jesteście na równorzędnych stanowiskach – a odrobinę inna, kiedy to Ty masz ów wirtualny bacik czy buławę, którą możesz wydawać polecenia.
(śmiech) Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że jesteśmy traktowani jako jedność – dziwne byłoby, gdyby było inaczej. Ale mam wrażenie, że tutaj zwycięży rozsądek, szczególnie biorąc pod uwagę mocną specjalizację techniczną po jego stronie. Cóż, ja mam kierować całością, niekiedy to bardzo niewdzięczne zadanie.
Rozmawialiście o tym w domu? Ten temat gdzieś funkcjonuje w powietrzu?
Tak, cały czas mamy gdzieś z tyłu głowy to, jak wszystko poukładać. Myślę, że dużo nam da rozpoczęcie przygotowań, jak już spotkamy się wszyscy, całą grupą. Zaprocentować powinno także doświadczenie naszych kolegów, chociażby Joanny Perchaluk, która już po raz drugi jedzie jako kierownik wyprawy na Spitsbergen, do Polskiej Stacji Polarnej Hornsund – podzieliła się ze mną swoją wiedzą, swoim doświadczeniem, bardzo cennymi uwagami. Myślę, że jest to realne, tylko trzeba nie dać się pewnym emocjom, które w człowieku buzują. Czy nam się to uda? Nie wiem.
Natomiast pozostaje pytanie, jak ja będę odbierana… i jak będzie widziane to, że jesteśmy razem? Cóż, to kwestia dość płynna. Zdaję sobie sprawę, że od początku wyprawy do jej końca, wszystko może się zmienić o 180 stopni.

TURYSTYKA W OBSZARACH POLARNYCH
Co z tą turystyką? Wiesz, niektórzy z moich znajomych za punkt honoru postawili sobie odwiedzić wszystkie kontynenty i odległe miejsca. Arktyka jest dość dostępna, także cenowo. Z Antarktyką jest zupełnie inna bajka. Ale mimo wszystko, to zupełnie inna sytuacja, niż kiedyś. Nie irytuje Cię, że popularyzacja wiedzy o obszarach polarnych może powodować to, że coraz więcej nieprzygotowanych osób będzie chciało odwiedzać miejsca i tereny, które kiedyś były dość dziewicze?
Tak wygląda teraz świat, obserwujemy ogromny pęd do podróży. Jak sam zauważyłeś, turystów w Arktyce jest już cała masa, w Antarktyce pojawiają się specjalne statki wycieczkowe – więc tak naprawdę to, co teraz można zrobić, sprowadza się do wyposażenia ich w narzędzia i wiedzę.
Wiedzę?
Tak. Dotyczącą faktu, że jeżeli już mają tam trafić, to przynajmniej niech trafią ze świadomością tego, co można – a czego nie. Myślę tutaj chociażby o gatunkach chronionych, o pewnych zachowaniach, których należy przestrzegać w takim terenie. To jest coś, co należy głośno mówić i egzekwować.
A nie lepiej reglamentować dostęp?
W jaki sposób? Zaporową ceną dostępu? Zamknąć obszary polarne? Wiesz, jak ktoś kocha Tatry, to bardzo chętnie wprowadziłby obostrzenia w dostępie do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Postawiłby szlaban, ogrodziłby cały teren. Ale ludzie i tak tam pójdą, będą chcieli przejść pod szlabanami, w klapkach, z tymi ikonicznymi siatkami z Biedronki. Jedyne co możemy zrobić, to przekazać im wiedzę, aby mieli na nogach chociażby buty trekkingowe.
Poczekaj, ale czy taka reglamentacja, właśnie poprzez poziom cen – już się nie odbywa? Ktoś czyta wywiad z Tobą, inspiruje się tym, że obszary polarne to piękne miejsca, które warto odwiedzić. Sprawdza bilety, okazuje się, że przelot z Krakowa do Longyearbyen na Spitsbergenie to jest koszt 500-700 PLN w dwie strony. I myśli: „super, ta Arktyka to względnie tania egzotyka”.
Hmm, no nie taka tania, bilet lotniczy to nie wszystko.
Pełna zgoda, ale są to jeszcze rozsądne poziomy cenowe. A potem potencjalny turysta sprawdza ceny na wyjazdy i wycieczki po Antarktyce, zahaczające o Antarktydę… i łapie się za głowę. Trzeba rozbić bank, mieć sporą emeryturę, albo wysupłać w niektórych przypadkach kilkadziesiąt tysięcy PLN.
(śmiech) Albo być emerytem z kraju typu Norwegia, Kanada czy Stany Zjednoczone. W przypadku Antarktyki to zupełnie inny sposób zwiedzania niż stosunkowo łatwy Spitsbergen. Koszty i wszystkie ceny robią bardzo duży odsiew, mówiąc wprost: mało kogo na wycieczkę w rejon Antarktyki stać.
Kolejną rzeczą jest wiek turystów, jak słusznie zauważyłeś. Dominują jednak starsze osoby, które dysponują odpowiednim budżetem wyjazdowym. Może też to, że turystyka w Antarktyce jest bardzo zorganizowana. Ma to swoje niezaprzeczalne zalety.

Chyba wiem, o czym mówisz. W jednym z wywiadów wspominałaś, że świadomość ludzi, którzy podróżują po terenach Antarktyki jest jednak większa niż tych, którzy są gośćmi jako turyści w Arktyce. Może to jest kwestia wieku i dostępności? Tego, że Antarktyda (i szerzej: Antarktyka) są na zupełnie innym poziomie cenowym niż Arktyka, tam raczej nie dostrzeżemy szalonych backpackersów. Jak sądzisz, czy to jest widoczne?
Taka zwiększona świadomość? Jasne! Widzisz, istnieje organizacja IAATO, zrzeszająca wszystkich organizatorów turystycznych w tych obszarach – i jak ktoś chce pływać z turystami w Antarktyce, to musi przestrzegać szeregu wytycznych, jakie ta organizacja opracowała.
I to też w jakiś sposób powoduje, że ludzie, którzy pracują na tych statkach jako przewodnicy, wyposażeni są w wiedzę, jak turystów oprowadzać po tej Antarktyce. Gdzie mogą wylądować, jak mogą zejść na ląd, jak przestrzegać przepisów. Gdy jest napisane: „Nie wchodzić, ASPA!” – to tam nie wchodzą.
ASPA?
Antarctic Specially Protected Area, czyli szczególnie chroniony obszar Antarktyki. Ale kończąc myśl, wydaje mi się, że regulacje prawne tutaj dużo zmieniają. Klasyczni turyści budżetowi, nieco uogólniając, są wszędzie tacy sami – Arktyka jest bardziej dostępna… i tam nie zwraca się uwagi na takie rzeczy. Efekty widać chociażby na Spitsbergenie, gdzie można napotkać wielu niesfornych indywidualnych turystów, nie dbających o przyrodę.
Poczekaj, chcesz powiedzieć, że taka elitarność Antarktyki jest dobra? Na kontrze: komercjalizacja i dostępności Arktyki… a z drugiej strony generalna niedostępność dla indywidualnych turystów obszaru Antarktyki, wpływająca pozytywnie na zachowanie turystów?
Nie. Przed rozwojem turystyki masowej nie uciekniemy. A drogą do tego prowadzącą będzie spadek cen na indywidualną działalność turystyczną w rejonie Antarktyki – to wszystko stanie się bardziej dostępne, liczba turystów w Antarktyce, w tym na kontynencie Antarktydy, z roku na rok wzrasta.
Sprawdzałam statystyki, dane z sezonu 2016-2017 pokazują, że w ciągu roku to było ponad 40 tysięcy turystów, bodajże 44 tysiące. Poczekaj, sprawdzę… o, mam! Dokładnie 44 367 osób. Podejrzewam, że liczby z ostatniego sezonu są już wyższe. Ja już się nie łudzę. Na pewno turystyka masowa tam zawita, pytanie kiedy.
Obstawiam, że w momencie, gdy obszar ten stanie się dostępniejszy dla masowych operatorów, a może i dla regularnego komercyjnego i rozkładowego połączenia lotniczego.
Zapewne tak. Także to, że zimy są coraz łagodniejsze, dostępność Antarktyki zwiększa się dla różnych jednostek. Plus oczywiście prawa rynku: im więcej będzie zainteresowanych, tym więcej pojawi się operatorów turystycznych, będzie większa konkurencja, a jak wiadomo, konkuruje się zwłaszcza cenami. I może okazać się, że wycieczka za 40 tysięcy PLN za parę lat będzie mogła kosztować ułamek tej kwoty.

REKRUTACJA DO ANTARKTYCZNEGO RAJU
Dagmara, obserwowałem powszechny entuzjazm, falę informacji, przetaczającą się przez polskie media w momencie, w którym została ogłoszona rekrutacja. Wiesz, te wszystkie nagłówki w portalach i paski w telewizjach informacyjnych. „Jest praca na Antarktydzie!”. Szaleństwo!
Tak, było tego sporo. Najwidoczniej temat trafił na podatny grunt.
Okej, ale czy ten balonik nie zaczyna być napompowany coraz mocniej? Jakaś specyficzna moda na zimne kierunki? Książki Ilony Wiśniewskiej sprzedają się na pniu, ludzie interesują się tym, co robi Norbert Pokorski – i nagle informacja: szukamy chętnych do pracy w obszarach polarnych. Ciekawi mnie odzew.
(śmiech) Był spory. Aplikowało naprawdę dużo osób. Przeczytałam wszystkie CV, które przyszły. Zajęło mi to dwa tygodnie, bywały dni, że siedziałam nad tym do północy. Na szczęście w przypadku aplikacji na stanowiska techniczne mogłam liczyć na pomoc merytoryczną mojego męża.
Twój mąż podczas naszego ostatniego spotkania, zapytany o to, ile osób wyśle swoje zgłoszenie w odpowiedzi na ofertę pracy na stacji polarnej, odpowiedział: „Arktyka? Setki zgłoszeń. Antarktyka? Na pewno ponad 100…”. Ile ich było tym razem?
1548, jeśli dobrze pamiętam.
Ile?!
Mówiłam, że odzew był spory 🙂
I wszystkie tak na serio? Jaki procent z tych tych aplikacji to były zgłoszenia osób, które traktowałabyś bardziej w kategorii humorystycznych, niż jako realną osobę, która chce przebywać rok w Antarktyce, ma wizję i plan – i nie jest to robienie czegoś dla żartów, nie zdając sobie sprawy z tego, z czym to się je na miejscu?
Wiesz, to ciekawa sprawa. Takich faktycznie jajcarskich, po których było widać, że ktoś to dla żartów wysłał – było zadziwiająco mało. Nie jestem w stanie określić tego procentowo, ale byłam osobiście nieco zdziwiona.
Spodziewałam się, że będzie dużo zgłoszeń na zasadzie: ktoś się dowiedział o rekrutacji na stację polarną i wysłał coś bardzo dziwnego…
Nazwijmy to wprost: dla żartów, dla młodzieżowej „beki”.
Tak, dla beki. Było parę takich, ale to naprawdę niewielki odsetek. Natomiast ciekawostką jest to, że dużo aplikacji wyraźnie odstawało. Świadczyło o tym, że ludzie nie bardzo wiedzieli, po co i gdzie aplikują.
Jakieś przykłady?
Cóż, czytając niektóre, od razu było widać, że bazują na niepełnej wiedzy. Ktoś troszkę wiedzy posiadał, zdawał sobie sprawę z tego, że jest to stacja polarna czy badawcza, czytał Centkiewiczów w dzieciństwie – ale potem zgłoszenie zaczynało się od: „usłyszałem w radiu” lub: „widziałem w telewizji”. I ewidentnie rzucało się w oczy, że zgłoszenie było wysłane pod wpływem impulsu, nie do końca przemyślanego.
Możesz zdradzić więcej kwiatków ze zgłoszeń?
Kojarzysz klauzule informacyjne, którymi kończy się list motywacyjny lub CV do dowolnej firmy? Sporo osób chyba nie zdawało sobie sprawy z tego, że jest to konkretny projekt, wyprawa, mająca swoje ramy czasowe. I czytałam: „spodziewam się wieloletniego rozwoju w Państwa firmie”.
(śmiech) Niezłe…
Cóż, ktoś ewidentnie nie zmienił fragmentu CV czy listu motywacyjnego, który rozsyłał półhurtowo do najróżniejszych firm. I to było widać 🙂
Ale przeważały jednak aplikacje merytoryczne, zwłaszcza na stanowiska techniczne.

1500 zgłoszeń od osób, które dobrowolnie chcą spędzić rok czasu w Antarktyce, blisko bieguna. Powiedz mi, czy Twoim zdaniem ktoś, kto w ogóle rozpatruje w swojej głowie chęć spędzenia czasu – i pracy – w tak odmiennym od normalnego środowisku, powinien się do tego jakoś przygotować? I czy istnieje sposób na takie ewentualne przygotowania?
Spróbuję zacytować jedną z osób, która ostatecznie pojedzie na wyprawę – bardzo mi się spodobała jej obserwacja. Napisała, że jeszcze 5 lat temu nie wysłałaby tej aplikacji, bo… bałaby się. Pociągnęłam temat, słysząc w odpowiedzi, że aby pojechać w takie miejsce, trzeba być w porządku ze samym sobą.
To znaczy?
Być pogodzonym z różnymi rzeczami, które nas w życiu spotykają. Plus to, że trzeba się dobrze czuć w swoim własnym towarzystwie, z samym sobą. I wiesz, ja się z tym bardzo zgadzam – to jest kwestia pewnej równowagi psychologicznej, wiedzy o sobie. Co potrafię, czego nie potrafię, kiedy zawiodłem kogoś… i jak do tego doszło.
Faktycznie to aż tak istotne?
Tak. Widzisz, ludzie są różni. Mają nieporozwiązywane problemy, niekiedy bardzo poważne… i oni chcą jechać na stację polarną z przeświadczeniem, że wszystko sobie na miejscu porozwiązują. Bo tam jest daleko, zimno, inaczej, można pobyć z przyrodą i tak troszeczkę z samym sobą.
To działa?
No właśnie nie do końca. Tutaj jednak ten czynnik psychologiczny jest bardzo ważny. Natomiast w odniesieniu do kwestii, jak się przygotować, tutaj jest prościej. W przypadku profilu kandydatów, zwłaszcza na stanowiska techniczne, wszystko jest dokładnie rozpisane: jakie są niezbędne kompetencje i czego się oczekuje od takiej osoby.

FINANSE, CODZIENNOŚĆ I KOMERCJA
Wiesz, zastanawiam się, jak dużo osób wpada w pewną pułapkę. Słyszą w radiu o możliwości pracy i przebywania w polskiej stacji polarnej, w ekstremalnym miejscu i warunkach – a przed oczami mają miliony monet. Mówiąc wprost, wydaje im się, że walor finansowy takiej pracy w Arktyce czy Antarktyce musi być nie-wiadomo-jak-duży. Może to jest dobry czas, aby ściągnąć kurtynę i pokazać, że nie są to takie kwoty, o jakich ludzie myślą, w rodzaju pięciocyfrowych apanaży co miesiąc – lecz bardziej zbliżone do polskiej średniej krajowej?
Otóż to! „Arctowski” to placówka zarządzana przez Polską Akademię Nauk – a jakie są pensje w nauce polskiej, wszyscy doskonale wiemy. Takie są po prostu realia. To nie są stacje British Antarctic Survey, to nie są stacje amerykańskie czy nawet rosyjskie.
Rosyjskie?
Z tego co wiem, to zarobki tam, w porównaniu do naszych, troszeczkę inaczej wyglądają. Tutaj dochodzi dodatkowy czynnik: jeżeli ktoś chce traktować wyjazd na stację polarną jako typowy wyjazd zarobkowy, to praca na platformie wiertniczej bądź praca w Norwegii jest chyba lepszą opcją.
Ale warto również powiedzieć, że to kwestia odpowiedniego uzmysłowienia sobie niektórych rzeczy. Elementów, które niekiedy są przeciwstawne. Z jednej strony rok na stacji polarnej to przygoda. Ale tam się nie jedzie po przygodę. Tam się jedzie głównie do pracy. Wiem, że to brzmi strasznie prozaicznie…
To jest świetne zdanie!
…i nagle spadają wszelkie zasłony z oczu. Taadam, cesarz jest nagi! Ale taka jest prawda.
Będę wulgarny: tu trzeba zapie****ać?
Dokładnie tak. To jest normalna praca, kontrakt, jest się pracownikiem Polskiej Akademii Nauk – i są konkretne rzeczy do zrobienia. Zarówno indywidualne, na poszczególnych stanowiskach, jak i grupowe. Konkretne cele postawione przez Instytut.
Ludzie dają radę? Warunki jak na wspomnianej przez Ciebie platformie?
Nie, to nieco inaczej wygląda. Wspólne jest to, że osoby zmierzające na platformę wiertniczą wiedzą, po co tam jadą – do pracy. I cały czas przebywają w bardzo izolowanym środowisku. W stacji polarnej są większe możliwości, jeżeli chodzi o spędzanie czasu wolnego. Są wyjścia terenowe i tak dalej, ale cały czas jest to praca.
Wrócę do tego tematu pieniędzy. Niezależnie od wielkości pensji, odpada problem z ich wydawaniem…
(śmiech) Nie ma sklepów, gdzie można wydawać pieniądze.
No właśnie. A co z posiłkami, wyposażeniem, dodatkowymi zakupami podczas przygotowań i przebywania w Polskiej Stacji Antarktycznej?
Cały transport, wyżywienie, dach nad głową – wszystko jest opłacone przez pracodawcę. Tak samo ekwipunek, mówię tu o odzieży zimowej, letniej czy BHP. Tak naprawdę kwestie, które musimy pokryć z własnej kieszeni, jeszcze przed wyjazdem, to są potrzeby prywatne, na cały rok.
Niektórych to może dziwić, ale tutaj przydaje się planowanie. Umiejętność oszacowania, ile tych mydeł i szamponów zużyjemy przez najbliższy rok. Inne niezbędne kosmetyki, może jakieś lepsze buty trekkingowe, jak ktoś planuje dużo wychodzić w teren.
Jak to wygląda od strony technicznej? Mówisz, że to pracodawca jest odpowiedzialny za wszystko – czy specjalistyczne ubrania, solidnie chroniące przed mrozem, są szyte na miarę? A może klasycznie: szybka informacja od każdego uczestnika, który spowiada się ze swojej rozmiarówki, i dostaje komplet XL bądź innych M?
Większość rzeczy jest ustandaryzowana, według normalnej tabeli rozmiarów. Jest pomysł, aby kurtki zimowe szyć na miarę – i aby był to znak rozpoznawczy wypraw zimowych: typowe parki z wysokim kołnierzem, dobrym ocieplanym kapturem, z naszywkami.
Czy jako osoba, która będzie zarządzać stacją, myślałaś o tym, aby wpuścić tu jakieś elementy komercyjne?
To nie ode mnie zależy. To domena działu logistyki, zajmującego się stacją. Wszelkie kwestie finansowania, przetargów, wydawania pieniędzy czy ewentualnej (w przyszłości) współpracy z markami w sposób komercyjny – to jest poza moimi kompetencjami. Nie chciałabym się w tym temacie wypowiadać. Ja po prostu dostaję wytyczne, z góry.
Ale uważasz, że to kłóciłoby się z etosem stacji polarnej, badawczej – jako takiej? Gdzie komercja powinna być schowana, a walor naukowy powinien stać na pierwszym miejscu?
Sponsoring i komercyjne działania mogą przybrać wiele sposobów. Instytut Biochemii i Biofizyki Polskiej Akademii Nauk wie, że marka Arctowskiego jest bardzo silna. To nie jest tak, że ta marka będzie rozmieniona na drobne tylko dlatego, aby mieć jakąś korzyść w postaci na przykład lepszego sprzętu. To nie w taką stronę miałoby iść. Ale, jak mówiłam, to już kwestia osób, które są za to odpowiedzialne.

↓ ciąg dalszy na kolejnej stronie ↓
4 komentarze
Miałem już wcześniej napisać kilka myśli o nowym projekcie 2b3.in, ale coś mi tam nieoczekiwanie wyskakiwało i przesuwałem temat na później. W końcu dziś skończyłem czytać wywiad z Dagmarą. Dla niektórych być może okazać się nawet zbyt przydługawy (szczególnie w dzisiejszych czasach migawek i krótkich newsów). Ale nie dla mnie! Smaczki, które mnie osobiście szczególnie dotknęły znajduję się przy końcu :-). Było warto!
Pawle – chylę czoła! Naprawdę materiał pierwsza klasa! Myślę, że wart jest, aby ukazał się również w druku papierowym. Jestem przekonany, że kilka Magazynów z chęcią przytuliłyby ten wywiad (może w troszkę skróconej formie). Pomyśl o tym!
Wiesz… tak sobie ciągnąłem wątek myślowy Dagmary…
– „Co jest sensem podróżowania? Zaliczanie, fajna fotka na Facebooku, kwestia bycia tam, odhaczenia – czy kwestia odkrywania, poznawania, smakowania?”.
Zgadzam się z Dagmarą, że „można jechać 40 km od rodzinnego miasta i podróżować”.
Dodałbym jeszcze: wystarczy po prostu zejść z widowni na scenę!
Te myśli Dagmary też już znalazły swoje miejsce w mojej pamięci semantycznej 🙂
(…) Efekt był taki, że ja w tym mętliku nie pamiętałam już, co widziałam. To były po prostu kolejne punkty na mapie. A teraz wychodzę z założenia, że większą wartość ma bycie w jakimś miejscu, posiedzenie z filiżanką kawy, poobserwowanie, porozmawianie z ludźmi, którzy tam mieszkają. (…)
(…) dom, w którym mieszkamy. To tylko przybudówka do tego, kim jesteśmy i co w życiu robimy. (…)
(…) Jeśli nie czujemy się wolni w środku, to gdziekolwiek byśmy nie jeździli – i z kimkolwiek byśmy nie przebywali – cały czas będziemy mieć uczucie przywiązania do czegoś. (…)
Wolność jest w głowie. Po prostu 2b3! 🙂 Gratuluję Pawle świetnego wywiadu i pomysłu na stronę 2b3!
PS. U mnie tzw. „sraczka galopka” przedwyprawowa.
Dziękuję za miłe słowa – ale należą się przede wszystkim Dagmarze, której emituje tyle pozytywnej energii wyjazdowo-wyprawowej, że starczyłoby na oświetlenie małego miasteczka gdzieś na Śląsku 🙂
Odnośnie długości tekstów, takie jest założenie 2b3. W sensie: chciałbym, aby to było miejsce „do poczytania”, takiego nieco dłuższego, bez skanowania wzrokiem nagłówków. Między innymi po to, aby móc spokojnie wyłapywać smaczki, o których wspomniałeś. Ujmując to przykładem: preferuję Duży Format nad newsa na 4 akapity 😉
Życzę powodzenia na Syberii i Olenioku!
Adamie, Pawle, bardzo Wam dziękuję! I życzę dużo wytrwałości w dalszych projektach 🙂
Pytanie P. Dagmary czy Artktyka i Antarktyka powinny być dostępne dla turystów jest dla mnie troszkę dziwne… A kim była p. Dagmara jadąc do Horsundu? Naukowcem? Ekspertem technicznym??? A do ,,Arctowskiego”? Z tego co przeczytałam w ksiażce dostała się trochę … z litości… Pani Dagmara w Arktyce i Antarktyce jest turystką… Teraz bedzie Kierownikiem Wyprawy i szczerze życzę powodzenia 🙂