22:30, POWRÓT ZA 16 GODZ. Nocny marsz w górę

Po dwudziestu minutach – z małym haczykiem – dojeżdżam do Ercolano Scavi. Wcześniej pociąg zatrzymywał się na kilku stacjach. S. Giovanni, Barra, Portici Bellavista, nazwy zlewają się w jedną całość. Wszędzie z pociągu wysypywali się pasażerowie, niczym koraliki z pudełka decoupage. Wracają do domu, do ciepłego łóżka, wieczornej herbaty, meczu Napoli w telewizji.

Ciekawe, co zrobiliby, gdyby wiedzieli, że ten wariat z kartonem jedzie dalej – i chce spędzić noc na wulkanie? Pewnie mieliby to gdzieś. No, ale nie wiedzą, szerokiej drogi!

W Ercolano ciemno jak oko wykol. Odchodzę kilkaset metrów od stacji, rozmawiam na Messengerze z moimi krakowskimi znajomymi.

– Czołem, jestem już na miejscu, idę w górę na Wezuwiusza, trochę wieje.
– Stary, uważaj na siebie. Gdzie będziesz spał?
– Na kartonie, z Neapolu wziąłem. Mam śpiwór…
– Coo? Jakim, k**wa kartonie?!
– Noo, takim ze sklepu. Znaczy się nie ze sklepu, tylko z ulicy. Pod tyłek, aby wygodniej było.

Dialog nieco surrealistyczny, odpalam więc kamerkę i robię im transmisję live, jak maszeruję z kartonem po damskich ciuchach w górę miasteczka. Chłopaki mają niezły ubaw, umawiamy się że dam im znać, jakby coś poszło nie tak. W domyśle: gdyby mnie ktoś przyłapał.

Kilka ostatnich żarcików dotyczących tego, co mi mogą zrobić carabinieri, wyłączam komórkę i od tej pory jestem już tylko sam.


Założenie było proste: napierać przed siebie. Z Ercolano Scavi, a dokładniej z Via Vittorio Veneto, do bramy parku Wezuwiusza jest 12,4 km. Nawigacja i mapy Google pokazują, że droga powinna zająć 3,5 godziny. Na zegarku mam 22:30, w teorii powinienem dojść do pierwszego celu około 2 w nocy. Ambitnie zakładam „pociskać giry”, w planie jest urwanie z tego czasu minimum godzinę, zobaczymy jak karton pod pachą będzie mi w tym przeszkadzać.

Ach, jeszcze jeden drobiazg. Ercolano Scavi jest na poziomie 68 m n.p.m. – z kolei główne wejście do parku Wezuwiusza to 1005 m n.p.m. a krater wulkanu ma wysokość 1281 m n.p.m. Łatwo obliczyć, że to spacer nie tylko do przodu, ale i w górę. 1000 metrów przewyższenia na dzień dobry. A właściwie na dobry wieczór.

To tylko niecałe 1000 metrów – w pionie – mniej, niż wejście na Rysy (2499 m n.p.m.) mając jako start morenę przed schroniskiem nad Morskim Okiem (1410 m n.p.m.). A całość trasy wygląda tak:

Mapa dojścia na Wezuwiusz (c) Mapy Google
Mapa: archiwum prywatne / Mapy Google

Co robią normalni turyści? Planują wejście / wjazd w okolice Wezuwiusza w normalnych godzinach, a nie w nocy. Wychodzą z pociągu, wchodzą do biura Vesuvio Express, które jest 20 metrów dalej, mówią „– cześć, chcemy jechać na Wezuwiusza”… i jadą.

Płacą 20 EUR (10 EUR za dojazd na parking w pobliżu bramy wejściowej w dwie strony, kolejne 10 EUR tytułem biletu wstępu), wsiadają do busa i kilkadziesiąt minut później meldują się przy bramie parku, mając do dyspozycji równe 90 minut. W tym czasie mogą obejść część krateru, zrobić milion zdjęć i szybko wrócić do busa – jeżeli się spóźnią, to… mają problem.

Co robi facet, planujący obejrzeć wschód słońca z samej góry? Zasuwa całą trasę na nogach, z kartonem pod pachą, włączoną latarką-czołówką, czujnie rozglądając się dookoła.


23:30, POWRÓT ZA 15 GODZ. Napieranie

Nie będę ściemniać, sapię jak miech kowalski. Narzuciłem sobie dość ostre tempo, wszystko w imię tego, aby możliwie jak najszybciej być już na stoku wulkanu. Boję się, aby ktoś z mijających mnie samochodów i ich kierowców nie zwrócił uwagi na mnie – i mój jakże malutki i niewątpliwie uroczy karton – więc gdy tylko widzę na drodze snop światła z reflektorów jakiegoś auta, od razu gaszę czołówkę i staram wtopić się w otoczenie.

Wiem, że dookoła mnie są drzewa, gęsto poprzetykane głazami i zastygłą lawą. Całość zarasta trawą, niczym w filmie postapokaliptycznym… a ponieważ dookoła widać totalne NIC, a raczej smolistą czerń, poniżej – wybiegając nieco w przyszłość – zdjęcie z zejścia, z tych samych miejsc.

Droga na Wezuwiusz (c) 2b3.in
Niesamowity las / Foto: archiwum prywatne

Godzinę później mija mnie wóz kempingowy. Jedzie od dołu. Kto, do cholery, w nocy pcha się tą drogą do góry? Pomijam fakt, że tutaj obowiązuje (chyba?) zakaz poruszania się samochodów w godzinach nocnych, z wyjątkiem tych uprzywilejowanych. Kamper pojechał, ja kontynuuję marsz, po 10 minutach widzę światła z góry… ten sam kamper mija mnie, zjeżdżając w dół. Hmm, może to była szybka nocna wycieczka?

…ale kolejne 10 minut później znów samochód, który podjeżdża do góry. Któż to? Zgadłeś, kamper. Ten sam. Tym razem kierowca opuszcza szybę i zaczepia mnie. Okazało się, że to niemieckie małżeństwo z dwójką dzieci, które szuka parkingu pod Wezuwiuszem, aby bezpiecznie przespać się do rana i później wejść na wulkan. Mówię im, że tam powinien być parking, oni odpowiadają że byli na górze, mijali mnie wcześniej, i tam wyżej nic nie ma – w sensie spokojnego miejsca na noc. Z szoferki wyłaniają się zaspane głowy dzieci, wiatr zaczyna wiać, jakby chciał urwać głowę.

Pokazuję im zdjęcie na moim telefonie, na którym jest rzeczony parking, oni jednak po chwili rozmowy nie decydują się na kontynuowanie trasy w górę… i zawracają.

Wciąż jest ciemno, księżyca i gwiazd nie widać, ogólnie czarna noc – wrzucam więc ponownie zdjęcie z tego miejsca, ale zrobione podczas zejścia.

Droga na Wezuwiusz (c) 2b3.in
Okolice Wezuwiusza / Foto: archiwum prywatne

00:54, POWRÓT ZA 13,5 GODZ. Spanie na wulkanie

Zimno. Jest połowa kwietnia. Zapomnij o pogodzie i słońcu w Neapolu. Tutaj jesteś na odpowiedniej wysokości, wiatr robi sobie używanie z twojego stroju, szybko się wychładzasz. Karton jest cholernie niewygodny w transporcie: nie mam pomysłu, jak przytroczyć całość do plecaka, więc po prostu niosę go w prawej ręce, zmieniam po kilku minutach na lewą. I potem znów na prawą. Powtórz.

Milion razy chciałem go wyrzucić, milion razy tłumaczyłem sobie, że jednak jest mi potrzebny. I tak, maszerując cały czas pod górę w prawie egipskich ciemnościach, doszedłem do parkingu i bramek wejściowych, za którymi jest już ścieżka prowadząca na górną część stożka wulkanu. Dymi się ze mnie jak z rzeczonego Wezuwiusza podczas erupcji. Spoglądam na zegarek, jest 00:54, doszedłem tu w 2,5 godziny.

Z radości chciałbym krzyknąć – zamiast tego skradam się jak złodziej, zastanawiając się: co dalej?! Widzę majaczący kształt budki, w której można kupić pamiątki i coś do jedzenia. Oczywiście, w godzinach otwarcia parku narodowego, który jest ustanowiony wokół stratowulkanu. Problem w tym, że w momencie, w którym otworzą bramy (park jest czynny w kwietniu w godzinach 09:00-17:00) mnie już tutaj dawno nie powinno być.

Pamiętam z opisów, że idąc tą trasą, co chwilę mijamy miejsca, gdzie zastygła lawa po prostu zalega na ziemi, częściowo przykryta roślinnością. Ponoć doskonale widoczne są tufy wulkaniczne, dodatkowo dostrzec można unikatowe w skali europejskiej formy geologiczne. Teraz ich nie widziałem – za to dokonałem obserwacji podczas powrotu, więc kolejne zdjęcie wybiegające nieco na osi czasu do przodu.

Droga na Wezuwiusz (c) 2b3.in
Ziemia i lawa / Foto: archiwum prywatne

Okej, to jest ten czas. Muszę się przespać tutaj, na zboczu wulkanu. Szukam zatem osłoniętego kawałka terenu, decyduję się rzucić karton (uff!) na ziemię tuż przy murku i drewnianych stołach nieopodal płotu i bramy wejściowej – wygląda to na najprostsze rozwiązanie, chociaż zakładałem bardziej ambitne i dzikie miejsce. Wyjmuję letni śpiwór i szczękając zębami z zimna – temperatura odczuwalna to jakieś 4-5 stopni – pakuję się do środka, próbując zasnąć.

Ale przeszkadza mi… wilgoć. Czuję, że śpiwór jest z zewnątrz lekko mokry. Cholera, butelka z wodą, która była w plecaku obok śpiwora, musiała być niezbyt dokładnie zakręcona. Okej, ta noc do komfortowych nie będzie należeć.

Nastawiam zegarek na 5:00 i zasypiam prawie natychmiast. Dookoła mnie panują totalne ciemności, nie słychać żadnych odgłosów poza wyciem wiatru.


Budzę się o czasie… i w pośpiechu likwiduję swoje stanowisko. Jest mi zimno, więc szybko pakuję się i strzelam fotkę – z postanowieniem zrobienia tu większej ilości zdjęć już po (oby!) szczęśliwym powrocie z góry.

Wyglądało to tak: stan po spakowaniu śpiwora tuż przed sforsowaniem płotu – oraz bramka wejściowa po powrocie.

[foogallery id=”4252″]


05:30, POWRÓT ZA 9 GODZ. Wejście do parku i ostatnie metry

Jestem pod bramą wejściową, która, co oczywiste, jest zamknięta na głucho. Park Narodowy otwiera swoje podwoje o godzinie 9:00. I to jest ten moment, który może z etycznego punktu widzenia budzić wątpliwości. Wiesz, te wszystkie dyskusje o tym, co można a czego nie można. Nakazy, zakazy, regulacje. Dużo pięknych słów i ogrom deklaracji oburzonych fancy-podróżników, którzy są świadomymi turystami i nigdy nigdzie nie łamią zasad.

Bullshit. Kłamstwo. I – zazwyczaj – podwójna moralność.

Tak, dochodzę do wyjaśnienie najważniejszej kwestii związanej z tym wyjazdem. Skoro na Wezuwiusza nie można wejść w godzinach nocnych, to co ja tu robię? Cóż, po prostu chcę zobaczyć wschód słońca. Tak samo, jak w przypadku Babiej Góry, na którą w nocnej porze wybiera się – praktycznie codziennie – wiele osób, czekając na świt. Tak samo, jak w przypadku Tatr, gdzie parokrotnie mościłem sobie tymczasowe posłanie w okolicach Krzesanicy na Czerwonych Wierchach, aby obejrzeć wschód słońca nad naszymi górami.

To częsta przypadłość, którą obserwuję u wielu podróżników. Buzia pełna frazesów o fair-travel, odpowiedzialności, byciu uczciwym podczas wyjazdów. A potem przychodzi na przykład błąd taryfowy w linii lotniczej, albo babcia w azjatyckim kraju, która nie umie prawidłowo przeliczyć ceny swojego towaru na euro czy dolary. Lub pomyłka człowieka (nie maszyny!), która skutkuje biletami z Polski do USA za 300 PLN lub do Tajlandii za 400 PLN. I wszyscy ci piewcy uczciwości gremialnie, jak jeden mąż, rezerwują sobie takie bilety – chwaląc się w swoich mediach społecznościowych doskonałą okazją, którą wykorzystali.

A to, że ktoś będzie stratny? Człowiek, firma (w tym przypadku linia lotnicza, która „popłynie” na kilkaset tysięcy EUR)? Tego już mentalność części ludzi nie obejmuje. Ten sam mechanizm działa przy kupowaniu tanich biletów, wykorzystując sztuczki ze zmianami IP, wchodzeniem na kolumbijskie czy portugalskie wersje rozmaitych serwisów. Przy świadomym jeżdżeniu na gapę. Albo, z nieco innej beczki patrząc, przy przymykaniu oczu na to, że ten słoń, na którym właśnie jedziemy, wcześniej dostał niezły wpier**l, aby umiał być posłusznym.

Byli sprytni, ominęli system, znają sztuczki. „– Przecież to nie to samo, tak?”.


Hej, potencjalny obrońco moralności! Robię tak samo! I wiesz co? Stoję właśnie na zboczu Wezuwiusza, przed płotem odgradzającym dalszą drogę. Z chęcią bym zapłacił 10 EUR za bilet wstępu, aby móc wejść tu teraz i zrobić zdjęcia o wschodzie słońca. Zapłaciłbym nawet trzy razy tyle, karnie stojąc w kolejce i pobierając bilecik. Ale nikogo tu nie ma.

Więc łapię się płotu, wystającego nad sporym kawałkiem przepaści, powoli przesuwam się do jego końca, przerzucam swoje ciało na drugą stronę ogrodzenia, drapię się po nim do momentu wyczucia pod nogami twardego gruntu – i jestem w drodze na krater. Tak, zrobiłem to świadomie. I tego nie żałuję. Nawet przez moment.

Poranna droga na szczyt Wezuwiusza (c) 2b3.in
Do góry! / Foto: archiwum prywatne

06:00, POWRÓT ZA 8,5 GODZ. Tuż przed wschodem słońca

Czas powiedzieć: sprawdzam. Teraz wszystko rozstrzygnie się w sposób jednoznaczny. Wschód słońca, który ma rozpocząć się za mniej więcej pół godziny, może zagrać ze mną w ruletkę. Jak to w kasynie: czerwone wygrywa, czarne przegrywa.

Czerwonym będzie pogoda, która umożliwi obserwację, Bez chmur w kraterze, bez zachmurzenia, z dobrą widocznością.

Czarnym będzie white-out. Biała mleczna zupa, która przykryje szczyt – i tyle mi zostanie z oglądania, napawania się wschodem słońca, realizacji głównego celu całego wyjazdu.

Zastanawiam się, czy będę czuć rozczarowanie, jak po prostu nie będzie nic widać. Dochodzę do wniosku, że celem była droga sama w sobie, podróż, pomysł, realizacja. Na te rzeczy miałem wpływ. Na resztę? Cóż, za chwilę się przekonam.

Tymczasem robi się coraz jaśniej… i coraz piękniej. Rozglądam się i widzę, że w dole zalega gęsta kołdra mgły i chmur. Pytanie, czy podniesie się na tyle szybko w górę, aby „zepsuć” wschód słońca?

W drodze na szczyt Wezuwiusza (c) 2b3.in
Naturalna pierzyna / Foto: archiwum prywatne

Stało się: zaczynam swoisty spacer w chmurach; z każdym krokiem banan na mojej buzi jest coraz większy. Na widok urządzeń, które rejestrują wszystkie ruchy sejsmiczne na Wezuwiuszu – zarówno w środku, jak i na zewnątrz – nie podskakuję z wrażenia. Ale już rzut oka na wnętrze krateru… i snujący się leniwie dymek z paru miejsc, uruchamia wyobraźnię.

Tak, ten oklepany Wezuwiusz, doskonale widoczny z Neapolu i całej jego okolicy. To nie jest martwa góra. To stratowulkan, który ostatnio wybuchł 74 lata temu, a zdaniem naukowców, kolejny wybuch i tragedia większa niż zagłada Pompeji, Herkulanum i Stabie, to nie jest kwestia odpowiedzi na pytanie: „– czy?”, tylko, niestety: „– kiedy?”.

[foogallery id=”4167″]


↓ ciąg dalszy na kolejnej stronie ↓

1 2 3

Write A Comment